I góry opuścić trzeba dla chleba Panie, dla chleba.


Chyba nie ma takiego człowieka, który nie znałby słów tej piosenki. Góral, którego można traktować przenośnie, ze łzami w oczach i wielkim żalem w sercu, musiał opuścić swoją ojczyznę, żeby zarobić na chleb. To było dawno, ale nie aż tak, żeby o tym zapomnieć, tym bardziej, że nastały czasy, w których tymi właśnie słowami wielu młodych zdolnych ludzi może określić swoją sytuację. I pomyśleć, że jeszcze pięć lat temu, kiedy człowiek zaczynał studia, serce przepełniała nadzieja, że zdobędzie wykształcenie, że ten "papier" zdobyty ciężką pracą i okupiony wieloma stresami będzie "przepustką" do lepszego życia. Nie trzeba chyba mówić, jak wielkie rozczarowanie czeka na tych, którzy tak myśleli.
Ostatnio jedna znajoma powiedziała mi, że szuka pracy, co prawda nie ma wyższego wykształcenia, ale gotowa byłaby podjąć jakąkolwiek pracę, tyle tylko żeby przeżyć, a może przy odrobinie szczęścia udałoby się zarobić na studia. Zaczęła jeździć po mniejszych i większych miastach z nadzieją, że może się uda, że ktoś się wreszcie zlituje i da choćby zupełnie nieatrakcyjny punkt zaczepienia, coś, od czego będzie można zacząć. Niestety daremne były jej próby. W każdym miejscu, do którego trafiła padały pytania o jej doświadczenie zawodowe (najlepiej kilkuletnie!) lub czy była już gdzieś zatrudniona choćby na okresie próbnym. Zdaję sobie sprawę, że ona nie ma ukończonych studiów, a jej CV może być w odczuciu ewentualnego pracodawcy zbyt ubogie, ale czy naprawdę musi być skazana na niepowodzenie?
Mogłoby się zdawać, że jest lepiej w dużych miastach, gdzie rynek pełen jest wszelkiego typu ogłoszeń (najwięcej tych od akwizycji lub różnych agencji). Pewna dziewczyna nie chcąc "naciąć się" na "niepewne ogłoszenie" i uniknąć związanych z tym nieprzyjemności, złożyła swoje oferty w kilku biurach pośrednictwa pracy. Pracownicy tychże biur odarli ją ze złudzeń, kazali zostawić namiary, ale raczej nie czekać, chyba żeby stał się cud przez duże C. Dodatkowo pozwolili zerknąć na tych, którzy przyszli przed nią. Spojrzała, ale do teraz żałuje, wcześniej mogłaby żyć nadzieją, a teraz już nawet jeden marny okruszek nie został. Wszystko dlatego, że ci, którzy też czekają na propozycje pracy mają wyższe wykształcenie, ona też, ale oni znają biegle pięć czasem sześć języków obcych, kiedy ona zna tylko dwa, mają pokończone różnego rodzaju kursy, a ona ma tylko prawo jazdy i kurs komputerowy. Odarta z nadziei pyta: To kto w końcu znajduje w tym kraju pracę? Są i tacy, którzy przestali szukać zatrudnienia w Polsce. Mają już dosyć odchodzenia z kwitkiem lub czekania na telefon od potencjalnych pracodawców, którzy przecież mieli zadzwonić. Sytuacja zmusiła ich do szukania innych sposobów na życie i przeżycie. Każdego roku wyjeżdżają za granicę przeważnie do Anglii. Tam w warunkach często uwłaczających ludzkiej godności, bez bieżącej wody, gazu, prądu, (bo i tak się zdarza), a co za tym idzie możliwości zjedzenia przynajmniej raz dziennie ciepłego posiłku, żyją, mieszkają i pracują. A praca np. na farmie do lekkich nie należy. Farmerzy nawykli do taniej siły roboczej, eksploatują swoich pracowników czasem do granic wytrzymałości. Jedynie perspektywa zarobienia pieniędzy, swoich pieniędzy, jest tą siłą, która mobilizuje.
Najgorszy jest ten pierwszy raz, kiedy tęsknota za domem jest największa i kiedy każdy dzień jest swoistą walką ze swoimi uczuciami i potwornym bólem mięśni. Wczesną jesienią zaczynają się zbiory jabłek, wtedy pojawia się szansa, że można zarobić więcej niż zwykle pod warunkiem, że w ciągu ośmiu, dziesięciu godzin pracy przeniesie się na własnych plecach minimum trzy, cztery tony owoców. Po kilku dniach myśli krążą już tylko wokół tego, by wrócić do domu i odpocząć, a postanowienie, że za rok znów tu przyjadę, zmienia się na inne: nigdy już się na to nie odważę. Przez tych kilka miesięcy na pewno coś się w kraju zmieniło. Może znajdzie się jakaś praca? Dopiero powrót do Polski uświadamia, że nadzieje o lepszym jutrze były płonne, do tego kończą się pieniądze, a tu ciągle brak perspektyw, zapada decyzja o ponownym wyjeździe.
I znów wszystko zaczyna się od początku, tylko, że tęsknota coraz mniejsza, a człowiek jakby silniejszy. Tak mijają lata, a każdy przyjazd do Polski, to kolejne rozczarowanie, złudna nadzieja, że coś się zmieni, rozwiewa się, bo owszem zmienia się, ale tylko na gorsze. Ludzie coraz mniej pogodni, lokalni włodarze napychają kieszenie ich kosztem, nie wspominając już nawet o tych tam wysoko. Bogaci coraz bardziej się bogacą, a biedni coraz bardziej biednieją. Decyzja o kolejnym wyjeździe jest już prawie bezbolesna. Tylko myśli, które tłuką się po głowie nie dają spokoju, te myśli burzą wewnętrzną harmonię chyba każdego młodego człowieka, który podjął decyzję o wyjeździe. Spójrzmy realnie czy po to ludzie się uczą, zdobywają wyższe wykształcenie, by tam na obcej ziemi, wśród obcych ludzi zarabiać na chleb, bo ojczysty kraj nie zapewnia im nawet przysłowiowej "racji głodowej"? Czy sensowne było łamanie sobie głowy, jaki kierunek studiów wybrać żeby kiedyś w życiu mieć z tego pożytek? Jeśli tak, to już dawno można było sobie darować wszystkie stresy towarzyszące każdej sesji egzaminacyjnej, "naciąganie" rodziców na koszty związane z utrzymaniem się w mieście, bo żeby wykonywać czyjeś wrzaskliwe polecenia i na akord sadzić truskawki lub zbierać jabłka nie trzeba przecież być magistrem.
Jeszcze tylko z rzadka przez myśl przebiegają słowa piosenki: Góralu, czy ci nie żal?..., a góral odpowiada: Już nie.

Agnieszka Paluch


Webmaster Uwagi do Webmastera

Powrót