BYŁY I ŁADNE DNIE...

 

Włodzimierz Wenhrynowicz ur.3 V 1867r. w Dźwiniaczu Górnym, gdzie ojciec jego, Filaret był ekonomem – zarządcą. Jakiś czas Filaret był też ekonomem w Dyniowej, a następnie pracował przy budowie tunelu w Łupkowie, gdzie miał nadzór nad kilkoma stajniami z końmi potrzebnymi do wywożenia ziemi z drążenia tunelu. W zależności od miejsca pracy Filareta, syn Włodzimierz chodził do szkół w Sanoku, Piwnicznej, Przemyślu. Do gimnazjum uczęszczał we Lwowie i tam skończył też teologie, święcenia kapłańskie otrzymał w 1891r. Jako duchowny obrządku grekokatolickiego  pracował  w  miejscowościach: Krywe koło Cisnej, Oparówka (powiat Strzyżów), Chyrzynka koło Przemyśla, Nakonieczne, Tarnawa oraz Waniowice koło Sambora gdzie zmarł w 1947r. Praca duszpasterska wypełniała jego życie. Pozostawił po sobie wiele notatek, zapisków i wspomnień. Między innymi trochę miejsca poświęcił wspomnieniom z pobytu w Tarnawie.
Poniżej swobodne tłumaczenie z języka ukraińskiego tych zapisków. Obejmują one lata 1913 - 1919. Między innymi pisze: "Żona moja była chora, zapracowana, coś jej dolegało, lekarze doradzili - w góry a będzie jeszcze zdrowa. Ja z dosyć ciężkim sercem szukałem parafii w górach i trafiła się w moich rodzinnych stronach w Tarnawie koło Turki (ja urodziłem się w Dźwiniaczu). Do Tarnawy przeprowadziłem się w czerwcu 1913r. Parafia zapuszczona do niemożliwości. W cerkwi nieład, brud, kiedy przyjechałem nie miałem się w co ubrać do nabożeństwa. Sąsiedzi doradzili, żeby pójść do Tarnawy Niżnej - tam w cerkwi jest ładna bielizna i czyste ornaty i całe, bo tam o cerkiew dba dwór, pani z dworu. Poszedłem i rzeczywiście tak było i na śniadanie poszedłem do dworu i byli tam znajomi mojej żony z dawnych lat z Cisnej, z Żubraczcgo p.p. Turowscy. Ale ja się nie zraziłem i mimo to zamianę przeprowadziłem i przy pomocy moich dzieci w niedługim czasie do jako takiego ładu doprowadziłem cerkiew i dom. Ludzie chętnie pomagali. Wspomnę, że moim poprzednikiem w Tarnawie był proboszcz Bazyli Sołohub, z którym to przeprowadziłem zmianę. Ludzie do cerkwi bardzo, a to bardzo mało chodzili, a z filii tylko kilkoro. Na każdym pogrzebie nauka o świętowaniu niedziel, chodzeniu do cerkwi na Mszę św. Co drugą niedzielę miałem Mszę św. w dwóch cerkwiach (dostałem zezwolenie). Tak było i przez wojnę do 1918 roku i jakoś się poprawiało, ale wojna i już w zimie 1915 (styczeń) - Moskale w naszych górach i wielkie bitwy: 30 l, 6 III, 14 III, 22 III, 4 IV... Wielkanoc, boje drugiego i trzeciego dnia... aresztowali raz, ale puścili. Księży sąsiadów to pozabierali, to sami pouciekali. Ja byłem duszpasterzem na pięć parafii i często mnie wołali. W Dźwiniaczu był ksiądz Sowicki, bardzo się bał, co tydzień odwiedzałem go, chodziłem tam i nawet przez "linię" mię puszczali, raz gdy wracałem z pomocnikiem z Dźwiniacza to strzelali Moskale z armat, kiedy zobaczyli nas na kolejce, wstrzymali ogień, a my przeszliśmy dalej na wzgórza pod Beskidem. Moskale też mnie aresztowali dwa razy, ale puścili, drugi raz po wielkich targach i za wstawieniem się generała Bagrationa, który u nas kwaterował. U mnie dom pełen: ja, żona, moje dzieci, siostra z Przemyśla z pięciorgiem dzieci, szwagier żony z żona, otóż dom pełny. Jeść nie było co, ale po trochu ratowali i nasi (Austriacy) i Moskale. Linia bojowa była jedna na jednych górach, druga na drugich, my w środku. Raniutko, 5-6 godzina patrol rosyjski, koło 10-11 Austriacy i tak do wiosny - kwietnia 1915r. W czerwcu zachorowałem na tyfus i leżałem od 26 VI do 6 VII, zaraziłem się od chorych w Tyroczkach, ale szczęśliwie przeszedłem. Cały czas trzymałem się dobrze, nie miałem strachu i dawałem przykład ludziom. Występowałem w ich obronie i przed Austriakami, i przed Madziarami, i przed Moskalami. I jakoś to wszystko uchodziło. Kule latały koło domu, kilka karabinowych i w dom trafiło i w czasie Mszy św. w cerkiew. W jednym domu w Tarnawie Wyżnej zabił granat dwóch ludzi, a w Sokolikach ośmioro w młynie i tych ośmioro dopiero po ośmiu dniach można było pochować. 10 VII pochowałem matkę żony. 9 VIII pochowałem dobrą  swoją żonę, dobrą matkę moich dzieci. 1915 rok. Mijały lata 1916, 1917, 1918. Były i ładne dnie."

Na kartkach innego zeszytu Włodzimierz Wenhrynowicz zapisuje zdarzenia związane ze swoim życiem codziennym, pisze o swoich kłopotach, przeżyciach, myślach.
"TARNAWA...23 III 1919. Noc była bardzo niespokojna, napalili wieczorem, ale ciepła nie było, wiatr hulał w nocy i rano, mróz ciśnie. Dziś poniedziałek, wieje wiatr po części ze śniegiem. Do spowiedzi miałem dzisiaj 33 osoby, po godzinie 11 wyszedłem z cerkwi. Rano było -10'C, w południe podniosło się do -2°C.
Wójt Hryć Kochaniec jeździł po sól i naftę, dźwignął coś ciężkiego, skręt kiszek i śmierć. Dziś miałem pogrzeb tego Hrycia wójta. Ludzi nadspodziewanie dużo, w cerkwi było i kilkoro uczni z nauczycielką. Wzruszył mnie ten pogrzeb i myślę dlaczego to nie natrafiło na takiego Oleksę. Z tamtym można było jakoś jeszcze wytrzymać, a ten wiecznie pijany, musiałem go przepędzić gdy przyszedł do mnie. Sprzątałem kamienie koło stajni, po obiedzie byłem z Jackiem w lesie, bardzo goraco,+27 C. Moja gospodarka niżej krytyki. Pod kapustę nic zorane, twardo jak w kamieniu, rozsada słaba, sucho, nic nie będzie, szkoda roboty. Koza beczy, biedactwo okręciło się koło pala i stoi w miejscu. Na boisku całe kupy trawy, otóż psuje się. Taka gospodarka wywołuje obrzydzenie, a mogło by być inaczej.

22 VI. Gorąco w cerkwi, ale od połowy Mszy św. deszcz. Jeszcze zrobiliśmy obchód koło cerkwi, a potem pada za porządkiem. Mizerne Boże Ciało, do spowiedzi tylko sześcioro. Na ołtarzu zostawił ktoś dla mnie kopertę z nominacją na dziekana z 6 I 1919r. Żydzi mówią coraz wyraźniej, że ze wschodu idzie chmura, że Stanisławów  już zajęty.

29 VI. Pcham dzień za dniem. Czekam na furmankę z Niżnej, ale nie przyjechali, otóż będę miał Mszę tutaj i w Sokolikach. I znowu nie przysłali fury z Niżnej, błoto, wiatr, a w Sokolikach odprawiałem Mszę św. bez kościelnego, ale nadspodziewanie znalazło się trzech chłopców, którzy śpiewali, za nimi ludzie. Jednak odpust Serca Jezusowgo marnie minął. Drzewina jeszcze się dobrze nie rozwinęła, a tak jakby więdła, wiatr odziera liście i wszystko bardzo marne. Nie było lata a już jesień.

2 VII. Mamy dwa dni pogody bez deszczu. Drzewa w lesie mam już trochę przygotowanego, jest już na najgorszy czas, trochę i przywieźli. Siano się suszy na cmentarzu, a ja suszę trawę i koło domu. Trawy są piękne, siana będzie dużo.

4 VII. Wczoraj jeździłem do Dydiowej prosić na odpust. W Dydiowej ładnie we wsi, wrażenie przyjemne, ale w domu nieporządek, brud, ale tam 9 dzieci. Ona (żona księdza) dosyć rozmowna, o wszystkim można porozmawiać, on milczący. Wracałem, przyjemnie by się jechało, gdyby nie kamienie na drodze, a tak gimnastyka dla grzbietu. Byłem na soborczyku w Lutowiskach, przyjechał tam biskup, jechał potem ze mną do Tarnawy, był czas porozmawiać, w Tamawie u mnie zanocował i potem ze mną pojechał do Beniowej. Wszystkie moje życzenia wypowiedziałem, że nieład po parafiach wielki, zaniedbanie pod każdym względem, dziekanów nie mamy żeby sami dali przykład, drugich zachęcili i dopilnowali.

18 X. Pierwszy soborczyk u mnie w Tamawie i znowu wypowiedziałem swoje zdanie na stan parafii, co nam brakuje, co trzeba zrobić. I znowu zaczęła się praca. I pomagał mi i porady dawał ks.Czyczuła, dziekan sąsiedniego dekanatu - żukotyńskiego."

"Jeździłem do Lutowisk i Skorodncgo, miałem się dowiedzieć kiedy aresztowali dziekana z Chrewtu i ks. Łuckicgo w Polanie i komu oni oddali administrowanie. Z biedą wójt znalazł konie i ja pojechałem. W Lutowiskach zameldowałem się na posterunku. Wróciłem. Sąsiad, ks. Nowosad zawiadomił, żeby być gotowym do drogi za dziekanem i innymi. Otóż przygotowuję się do drogi. Dobrze, że wiem, bo już jestem przygotowany i uspokoiłem się nieco. Kasy cerkiewne obliczone, może jeszcze jutro rano, to jest na sam odpust albo w niedzielę oddam parafię sąsiadowi i gospodarzom. Nie tracę sił, spokojny, a dlaczegóż by nie cierpieć, będę przechodził i te drogę.

12 VII. Odpust wypadł wspaniale. Po śniadaniu oddałem cerkiewne pieniądze radzie, po podwieczorku 3 księży odjechało, przyszedł komendant posterunku i widać było, że z największą przykrością ogłosił aresztowanie. Dobry był ten komendant,   miał mnie zabrać dzień wcześniej, ale pozwolił odbyć jeszcze odpust. Zostawił dwóch żołnierzy, jeden miejscowy, Tomko Rościszewski, a drugi Polak spod Rzeszowa. Wieczorem jeszcze wyspowiadałem Skrypa i dałem jemu ślub. Na drugi dzień miałem jeszcze Mszę św., po Mszy wyjechaliśmy z sierżantem, no i pociąg i Turka, potem Przemyśl i obóz dla internowanych w Dąbiu koło Krakowa. Aresztowany byłem 22 IV 1919 r., siedziałem do 18 X 1919 r."*

Te materiały otrzymaliśmy w ostatniej chwili przed drukiem, nie mieliśmy możliwości podziękować za nic we wstępie, dlatego czynimy to teraz. Serdeczne podziękowania składamy p. Tyrsowi Wenhrynowiczowi za ciepłe przyjęcie, udostępnienie    notatek    swego    dziadka i przetłumaczenie ich na język polski. Dziękujemy również Halinie Rojkowskicj za dostarczenie nam tego materiału.

 

*Niezgodność dat (zapiski z Tarnawy 23 III 1919 r. - 18 X 1919 r., aresztowanie 22 IV 1919 r. - 18 X 1919 r.) wynika prawdopodobnie z pomyłki; albo notatki pochodzą z 1918 r., albo aresztowanie nastąpiło w 1920 r. 


email6.gif (3506 bytes)Uwagi do Webmastera

Powrót do strony głównej serwisu WOREK