„POCHODZĘ Z TARNAWY WYŻNEJ”

 

 

...Urodziłem się tutaj w Tarnawie Wyżnej nad Sanem. Gospodarstwo nasze rozciągało się pasem od Sanu, przez torfowiska w kierunku południowym, między potokami i miało powierzchnię ok.50 ha. Majątek naszej rodziny był największy we wsi liczącej wtedy ok. 130 rodzin, oczywiście po bardzo dużej posiadłości rodziny Kostyrkiewiczów, których dwór stał naprzeciw torfowisk, na wzgórzu po drugiej stronie Sanu. T. Kostyrkiewicz – junior prowadził w nowym samborze biuro notarialne, natomiast senior, rzadko odwiedzający posiadłość, zarząd nad nią powierzył leśniczemu, energicznemu służbiście o brzmiącym z niemiecka nazwisku. Jednym z leśników w tym czasie był zruszczony Polak – Boberski. Brzmienie nazwisk oczywiście wcale nie przesądzało o narodowości, np. mieszkała tutaj czysto Polska rodzina Silbertów.

Do szkoły powszechnej chodziłem do Tarnawy Niżnej ponieważ rodzice uważali, że jest to szkoła, w której więcej mogę się nauczyć. Szkoła była na górze po drugiej (prawej stronie Sanu). Każdy dzień nauki rozpoczynaliśmy wspólną modlitwą po Polsku, a kończyliśmy słowami „Sława Jesu Christi” – gdyż chodziło z nami dużo Bojków, których nazywaliśmy „bracia rusini”.

Tarnawa Niżna liczyła ok. 150 rodzin. Za Sanem na wzgórzu (tam też była i szkoła), gdzie jeszcze dzisiaj widać ruiny murowanej dzwonnicy stała piękna, stara drewniana cerkiew z bogatym wystrojem wnętrza. Obok położony był stary cmentarz, nagrobki (często bogate i marmurowe) były zapełnione Polskimi nazwiskami, jak np. Tarnawski czy Rościszewski. Bliżej Sanu stał kościół rzymskokatolicki, murowany z dzwonnicą. Tak do kościoła jak i do cerkwi zgodnie chodzili wszyscy Rusini i Mazurzy (Polacy). I właśnie stojąc wtedy na obecnej drodze do Sokolików, na prawo od obu świątyń widzieliśmy budyneczek mojej szkoły, czteroklasowej szkoły powszechnej.

Na drugim wzgórzu w górę Sanu, już na terenie Tarnawy Niżnej, naprzeciwko torfowiska większego, tuż poniżej szczytu wzgórka stała cerkiew z trzema kopułami, kryta blachą. Była to cerkiew nowsza od tej w Tarnawie Niżnej, większa. W cerkwi tej kapłanem był pop Iwan Iwanio. Jego syn Czesław, który kończył studia we Lwowie był później dowódcą kurenia UPA. Poniżej cerkwi znajdował się stary, rzadko już wtedy użytkowany cmentarz, na którym wśród pomników wyróżniały się groby powstańców z 1863 r. W kierunku Płd.-Wsch. stał ładny dwór Kosyrkiewiczów, modrzewiowy z werandą. Przechodząca opodal dworu droga szerokim, drewnianym mostem łączyła oba brzegi Sanu. Stał tutaj tartak napędzany parową lokomobilą i oświetlany prądnicą elektryczną. Ciekawostką konstrukcyjną tartaku było usytuowanie całości w skarpie. Przetarcia dokonywano na gatrze (traku) umieszczonym na poziomie terenu, a niżej, jakby w suterenie, przygotowywano, na maszynach napędzanych z tej samej co i trak lokomobili, proste elementy bukowych mebli, które to wysyłano w okolice Bielska – Białej do parzalni gdzie je gięto. Tartak został rozebrany w 1938 r., część bardzo dobrej cegły, otrzymanej z rozbiórki (miała symbol „F”) była używana w naszym domu do drobnych napraw. Zarządcą tartaku bał Żyd.

Jako ciekawostkę z tamtych czasów warto przypomnieć o organizacjach w Tarnawie letnich obozach harcerskich. Rozmawiałem wtedy z takimi późniejszymi sławami jak Bartel czy Boy -  Żeleński.

Przechodząc, zwłaszcza wieczorem koło torfowisk, często wracałem myślą do opowieści starszych ludzi, którzy mówili o utopionych. Dusze ich jako tajemnicze zawirowania mgieł przesuwały się nad mokradłem w księżycowe noce. Z potoku Fedkowskiego do potoku płynącego przez torfowiska przenosiłem raki, ale te za nic nie chciały się tutaj osiedlić. W potokach i w Sanie było dużo ryb, które najczęściej odławiano na  podrywkę. Jagody z połonin i torfowisk zbierano drewnianą zbieraczką.

Prócz myśliwych wędrownych handlarzy, rzadkich turystów spotykało się wędrownych Cyganów – bardzo wysoko cenionych fachowców. Przy pomocy prostych narzędzi Cygan – kowal potrafił np. zrobić z kawałka szyny kolejki wąskotorowej doskonałą obręcz na beczkę.....

Po wybuchu wojny i ustaleniu się granicy na Sanie rozdzielono rodziny i gospodarstwa kordonem. Tylko początkowo ruch cywilny przez granicę był tolerowany, później wojska, zwłaszcza sowiecki wprowadziły ścisłą blokadę. Za Sanem pojawili się pogranicznicy przypominający formacje kozackie (konie, szable, karabinki).Niemcy jak na okupanta zachowywali się jeszcze dość znośnie. W tym czasie, w latach 1939 – 40, pomagałem w przeprowadzaniu przez granicę oficerów polskich trasą z Tarnawy, nad wsią Bukowiec i w rejonie Halicza i Kińczyka Bukowskiego na tamtą stronę. Jedna z tych wypraw zimowych była bardzo ciężka, gdyż silnie oblodzone stoki połonin, dojmujący wiatr i zamiecie, wybitnie utrudniały przejście. Innym znowu razem żołnierze Grenzschutzu ostrzelili nas z bardzo dużej odległości z karabinów. Odległość była tak znaczna, że nic sobie z tej pukaniny nie robiliśmy. Niemcy powołali policję porządkową – ukraińską, która wkrótce zaczęła wprowadzać swoje porządki, głównie wśród Polaków. Rozpoczęła również działalność OUN. Komitet OUN mieścił się u nas w Taranawie Wyżnej, na wzgórzu w gęsto zabudowanej części wsi zwanej Cehła (Syhła). Jednym z głównych działaczy tego komitetu był Wasyl Kość – Kostiw, którego dwaj synowie byli elewami szkoły oficerskiej UPA. Posterunek policji (ukraińskiej) był także w Tarnawie Niżnej, gdzie stacjonowała także placówka gestapo. Z wioski tej pochodził Iwan Szwed – jeden z późniejszych kurennych. Jak wiemy 14.10.1942 roku powstała UPA. Powstała na Polesiu, Wołyniu ale i u nas stosunkowo szybko poczuli ludzie represje, zwłaszcza pogróżki i  pobicia Lachów stawały się coraz częstsze.

W marcu 1944 r. z karpackim rajdem zawędrował na Muczne duży oddział partyzantki radziedzkiej Kowypaka. „Dzidek” prowadził ożywioną działalność. Na wspominanej Koniarce działało partyzanckie zrzutowisko i lądowisko „kukuróźników”. Jednym z dowódców u Kowpaka był Polak o ps. „Orlik” – działający najczęściej w rejonie Sianki – Borynia. Dowódcą oddziału „B” był ok. 20-letni radziecki podpułkownik. Kowpakowcy lawirowali dosyć umiejętnie między partyzantką polską a upowcami, starając się nie zadrażniać żadnej ze stron. Rozdawali także zrzucane z sowieckich samolotów ulotki podpisane przez Chruszczowa, wzywające UPA do opamiętania i jednoczenia się we wspólnej walce z hitlerowcami. A front zbliżał się ciągle. Nad Sanem już oglądałem często walki powietrzne samolotów. Upowcy zapowiedzieli rzeź wszystkich  Lachów. Początkiem tej akcji miał być sygnał widoczny z daleka – płonący stos na Pikuju. Od maja 1944 r. zaczęli Polacy dostawać wyroki śmierci. Były to krótkie kartki papieru ze stałą treścią wypisaną na maszynie, gdzie po słowach: „...skazuje się na karę śmierci” dopisywano ołówkiem kopiowym nazwisko skazanego lub całej rodziny. Taki też wyrok otrzymała i moja cała rodzina. Kartki przylepione na studni i na oknie. Wyrok podpisany był przez OUN i UPA z Sambora. Mimo obecności działającej dość intensywnie partyzantki wyroki takie były wykonywane. Tak zginą m.in. stryj pana Ludwika Gdowskiego z Tarnawy Niżnej, legionista i uczestnik wojny polsko – sowieckiej. Rozrąbano go toporem na progu swojego domu. Zapanował terror i permanentny strach, gdyż strzał mógł paść do każdego i w  każdej chwili.

W połowie czerwca 1944 r. kowpakowcy zaproponowali mi przewodnictwo oddziału szturmowego, który to oddział miał za zadanie zniszczenie niemieckiej placówki w Sokolikach Górskich. Dowódcą tej placówki był Pischerid, który twardą ręką egzekwował wszystkie należności od ludzi miejscowych. Miał 41 podwładnych (kilkunastu grenschutzów, SS – mani i gestapowcy). Budynek straży, położony na lewym brzegu Sanu, był dość solidną murowaną budowlą. Jednopiętrowy z ułożonymi na parapetach workami z piaskiem z zasiekami z drutu kolczastego i polem minowym stanowiły silny punkt oporu. Szturmować miał batalion Azerbejdżan dowodzony przez Uzbeka i jego politruka. Oddział ten dobrze uzbrojony (oprócz broni maszynowej mieli także moździerze) walczył poprzednio u boku Niemców, ale w odpowiednim czasie przeszedł przeciw całości i z bronią do partyzantki Kowpaka. Na mundurach nosili granatowo – czerwony ryngraf z napisem: „Assen Azerbajzan”. Oddział liczył prawdopodobnie niewiele mniej jak 500 żołnierzy. Przeprowadziłem ich ostrożnie nad wsią Tarnawa i popod Sokolikami aż do budynku straży niemieckiej. Przed północą bojcy zajęli rejon placówki granicznej. Zarazem też po przegrupowaniu sił rozpoczął się szturm. Azerbejdżanie uświadomili przez politruka o konieczności rehabilitacji za niemiecką służbę a także podochocenie 200 gramów „stakanem” bimbru ruszyli z determinacją i wsparciem moździerza. Niemcy jednak nie dali się zaskoczyć i atak się załamał. Napastnicy wycofali się tylko na chwilę i jeszcze raz ruszyli zaciekle przez pole minowe i wreszcie dopadli do muru, gdzie udało im się odpalić minę. Przez wyrwany w ścianie otwór wrzucili najpierw granaty, a potem wskoczyli sami. Wkrótce cała placówka była zdobyta. Padli wszyscy obrońcy w liczbie 42 Niemców. Mimo, że w ich stronę pędziła kolejowa pancerka Azjaci zdążyli dokumentnie ogołocić budynek, a zwłaszcza dobrze zaopatrzoną piwniczkę. Straty Azerbejdżan sięgnęły podobno aż 25%. Wracający już prawie jawnie żołnierze „karnogo sztuemowo batałion” jeszcze w obu wojskach zabrali bydło i konie, zaczepiali kobiety i kradli zapamiętale. Po powrocie na Muczne do obozu za rabunki na cywilnej ludności 14-tu z nich rozstrzelano.

Zbliżający się front zmusił Kowpaka do odejścia na południe, gdyż zgodnie z założeniami oddział miał działać na dalszym zapleczu. Oddział był dość liczny o czym świadczy fakt, że za okres od marca do sierpnia zjedzono ok. 500 sztuk bydła. Jego liczebność działała dosyć hamująco na działalność UPA skierowaną przeciwko Polakom. Kowpakowcy przygotowując się do odejścia powiedzieli nam, że na Koniarce, niedaleko zrzutowiska jest magazyn z bronią, którą możemy uzbroić spore oddziały samoobrony. Oddział taki, dowodzony przez akowca z Sambora, przetrwał tylko dwa tygodnie i z powodu miażdżącej przewagi UPA uległ samo rozwiązaniu. W czasie działalności oddziału wybrałem się samotnie na zrzutowisko, aby odnaleźć magazyn kowpakowców. Czternastostrzałowa, dziewięciomilimetrowa „efenka” i granaty nie na wiele mi się zdały, gdyż już przed Koniarką wpadłem w zasadzkę. Zostałem ostrzelany i tylko przypadkiem udało mi się wybrnąć z biedy.

Przyszedł dzień 15.08.1944 r. We dworze w Tarnawie Wyżnej kwaterował sztab UPA, a we wsi pancerna jednostka niemiecka. Kowpak w tym dniu odszedł z całym oddziałem na południe. W Mucznem, w budynku, który nazywaliśmy „nadleśnictwo” zatrzymało się 74 osoby narodowości polskiej, które uchodziły przed zalewem represji i linią frontu. UPA czując się bezkarnie otoczyła budynek i wszyscy zostali zabici. Było tam dużo kobiet i dzieci. Pastwiono się nad oficerami. Wszyscy chyba mieli odrąbane głowy. Na koniec upowcy zapowiedzieli, że przez tydzień zwłoki mają leżeć nie pochowane – dla ostrzeżenia innych Lachów.

W następną noc nad ranem (czyli już 17-go) po kryjomu wróciłem do domu. Musiałem zachowywać jak największa ostrożność, gdyż ludzie wiedzieli o mojej działalności, no i byłem Polakiem. Widok jaki zastałem budził grozę. Po całej mojej rodzinie pozostały tylko plamy krwi, a dom splądrowano i obrabowano. Swoich najbliższych uprowadzonych do któregoś z pobliskich wąwozów nigdy już nie odnalazłem.

...Dzisiaj byliśmy tam na miejscu. Na moim rodzinnym chałupisku. Grube już jesiony tworzą żywopłot. Została jedna uschnięta jabłoń, zarys fundamentów i studnia...

Wtedy, w 44 roku nie bardzo wiedziałem, co z sobą począć. Leżąc w krzakach obserwowałem zajęty, przez UPA dwór. Łącznicy na koniach z niebiesko – żółtymi poaskami na rękawach co chwila przyjeżdżali do sztabu aby zaraz znowu gdzieś pędzić. Jeszcze raz zebrał się nasz oddział samoobrony. Nocą przeprowadziliśmy akcja odwetową wrzucając przez okna granaty do budynku komitetu OUN. Wtedy też nastąpiło rozwiązanie oddziału. Upowcy chętnie zobaczyliby mnie w swoich rękach. Nic już tutaj nie miałem do roboty. najpierw udałem się na stację do Sokolików, która była osadzona przez Węgrów. Ci zawsze pomagali Polakom. Potem udałem się do Turki. W Turce mój znajomy, pan Kruk, chociaż był ounowcem, pomógł mi wydatnie załatwiając niemiecką kenkartę z niebieską okładką i literą „U” – Ukrainiec. Korzystając z tego nająłem się do Niemców jako furman. Niedługo jednak furmaniłem, piwnego dnia jakiś ludzki niemiecki oficer ostrzegł mnie, że ktoś doniósł na mnie do gestapo. Koleją (znowu pomogli żołnierze węgierscy) pojechałem do Użgorodu. Po drodze ostrzelały nas sowieckie myśliwce. W Użgorodzie wszystkich zdolnych do roboty zgarniało gestapo i goniło do kucia w skale pieczar, chyba miały to być schrony na samoloty. Już drugi tydzień kuliśmy dość niedbałe skały gdy nagle uderzyły wojska sowieckie. Niemców wyparto, na my piliśmy ze zwycięzcami śmierdzące naftą wino z kanistrów po paliwie. Kanistry opróżnialiśmy leżąc pod czołgami, bo Niemcy odgryzali się jeszcze artylerią. Zaraz też zainteresował się nami NKWD. Powołano oddział szturmowy do zwalczania UPA. Skoszarowano nas w Nowym Samborze, gdzie w koszarach ogrzewanych gazem spędziliśmy jeszcze i Wigilię. Szybko jednak ktoś doszedł do wniosku, że „faszystowska gadzina hitleryzmu” jest ważniejsza niż jakieś mizerne oddziały UPA i przetransportowano nas pod Dębicę. Tutaj już oficjalnie wcielono nas do Armii Czerwonej i ... za kilka miesięcy kończyłem wraz z kolegami wojnę na Odrze i Nysie.

Chciałem jeszcze dodać, że zawsze zależało mi na odwiedzeniu swojej rodzinnej ziemi. Kiedyś było tutaj bezdroże, potem obowiązywał twardy zakaz  pułkownika – tak, że próba dojazdu w 1979 r. spaliła na panewce.

 

Opublikowany tu materiał jest nie autoryzowanym wywiadem przeprowadzonym przez A. Derwicha z byłym mieszkańcem Tarnawy.

 


email6.gif (3506 bytes)Uwagi do Webmastera

Powrót do strony głównej serwisu WOREK